W 1108 r. książę Bolesław Krzywousty jeździł po Dolnym Śląsku z palatynem wrocławskim Piotrem Włostem i sądy książęce sprawował. Gdy w Strzegomiu na zamku kasztelańskim przebywał, w trzecim dniu poczuł się zmęczony i o wypoczynku przemyśliwać zaczął, a gdy wspomniał o tym kasztelowi, ten doradził mu, by wybrać się w nadbobrzańskie lasy na polowanie, gdzie nie tylko odyńca-olbrzyma, ale także jeszcze stuletniego tura trafić można. Projekt jego poparł rycerz Strupicz, który nad Złotuchą w Górach Kaczawskich blisko Bobru mieszkał i księcia Bolesława do swojego dworzyszcza zaprosił, bogate polowanie obiecując. Ze Strzegomia jechał książę w towarzystwie palatyna i rycerza Strupicza ku rzece Bóbr, nie mogąc się nadziwić tej pięknej, dolnośląskiej dziedzinie, pokrytej łagodnymi pagórkami i wielowiekową puszczą. Książę był oczarowany widokami, które spotykał. Drogi wprawdzie były tu wszędzie wąskie i kamieniste i jechać trzeba było ostrożnie, ale za to dostrzegał rzeki pełne ryb, bory nieprzebyte i łąki pokryte soczystą trawą oraz kwieciem.
— Piękny to kraj, ale bezludny – odezwał się do swojego namiestnika Piotra Włosta. — Nie to co piaski Mazowsza... — Nie jest on bezludny, Wasza Wysokość — zaprzeczył palatyn. — Ludu tu wiele, jeno po lasach porozrzucanego. Samych bartników ma rycerz Strupicz prawie dwustu, z ilu łowców, owczarzy, dziegciarzy, koniarzy po borach... Zliczyć trudno. Przed nocą stanęli nad Złotuchą, w strupiczowym, drewnianym dworzyszczu. Było ono otoczone częstokołem. Wyglądało ono na bardzo stare i chyba jeszcze czasy Chrobrego pamiętało. Wykonano je z modrzewiowego, poczerniałego drewna i miało skórami pokryty słomiany dach. — To skóry wołów? — zapytał Bolko gospodarza w chwili, gdy ten książęcego rumaka pachołkowi stajennemu odprowadzić kazał.
— Nie, wasza wysokość. To skóry z jeleni, bo u nas o jelenia łatwiej niż o wołu. Jutro sami się przekonacie — wyjaśnił Strupicz księciu. — Przed strzałą z ogniem strzechę w ten sposób przykryłem.
Następnego dnia wstali dość późno i nim wyruszyli w bór, słońce było już wysoko na niebie. Zapowiedzieli powrót na wieczerzę. Przez bród na Bobrze przeprawili się pod Domową Górą, gdzie konie trzeba było prowadzić bardzo ostrożnie po kamienistym i śliskim dnie rzeki. Poszli lewym brzegiem Kamiennej w Góry Izerskie. Nie wrócili tego dnia z powrotem do dworzyszcza, bo książę Bolesław po ubiciu trzech jeleni tak się do polowania zapalił, że za czwartym bardzo daleko w lasy się zapuścił. Już w strupiczowym dworzyszczu chyba głosem rogu powrót bydła z pastwisk ogłaszano, gdy wojowie wreszcie księcia w lesie odnaleźli. Umknął księciu ów jeleń, ale te nie przejął się zbytnio i z uśmiechem opowiadał o swych przygodach. Wspomniał polowania w pomorskich lasach, jelenie, które dotychczas ubił i ciągle w rozmowach powracał do tego, który mu dziś uciekł.
Powrót rozpoczęli dopiero gdy słońce dolnym krajem zaczepiło o Izerskie Kopce (Izerskie Garby) i wolno, na zmęczonych koniach przez las człapali. Cienie drzew wydłużały się coraz bardziej, a myśliwi, kierując się brzegiem rzeki Kamiennej, nocą dotarli do Bobru. Na przeprawę było już za późno i rycerz Strupicz zdecydował, że przenocują tu, na szczycie Domowej Góry. Gdy znaleźli już miejsce na nocleg, rozpalili ognisko, spętali konie, słońce zaszło i nie zdążyli nawet zbudować szałasu. Postanowili spać na ściółce z trawy i mchów zrobionej, z głowami na siodłach wspartymi. Świeża pieczeń z ubitej dziczyzny, zagryziona chlebem i popita miodem syconym przed kilkoma laty, zmęczenie polowaniem i rozmowy spowodowały, że myśliwi szybko posnęli. Książę tylko usnąć nie mógł, wciąż jeszcze rozmyślając o zbiegłym jeleniu, a kiedy już sen go zmorzył, obudził się nagle wśród nocy z dziwnym uczuciem, ze jest przez kogoś obserwowany. Gdy usiadł i przetarł oczy wrażenie minęło. Ognisko tliło się jeszcze, rozjaśniając mrok. Słabo oświetlało śpiących rycerzy i pachołków oraz porozrzucane wokół niego kamienie, na których podczas wieczerzy siedzieli. Panowała niczym niezmącona cisza leśna.
Już książę miał zamiar ułożyć się ponownie, gdy nagle zza krzaka wyłoniła się postać jelenia. Wyszedł wolno i w blasku ognia książę wyraźnie zobaczył jego olbrzymią głowę, zmierzwioną grzywę i olbrzymie, rosochate poroże.
— Mój jeleń! — wyszepnął cicho do siebie i dłonią macał w ciemność szukając oszczepu. Nie było go w zasięgu ręki, namacał jednak chłodną, metalową pochewkę sztyletu. Ujął ją w dłoń, wyszarpnął sztylet i uniósł się wolno na kolana. Jeleń, wyczuwając niebezpieczeństwo, nagle wysunął się zza krzaków i opuścił głowę, z rogami nastawionymi ku człowiekowi, ruszył szybko przed siebie. Książę poderwał się na równe nogi i ze sztyletem w dłoni oczekiwał ataku. Jeleń nie zaatakował od razu. Skoczył na bok, uniósł łeb ku górze, potem opuścił go nagle w dół i skoczył na Bolka z lewej strony. Książę był na taki atak przygotowany, bo zdecydowanie uchwycił lewą ręką za jedno z poroży i skręcił głowę zwierzęcia w bok. Schylając się wbił ostrze sztyletu pomiędzy jego przednie nogi.
Poczuwszy ból, jeleń chciał się cofnąć, ale silna dłoń człowieka mocno była zaciśnięta i pozwoliła mu na zrobienie tylko jednego kroku w tył. Ten właśnie krok spowodował, że książę nogą zahaczył o jakiś kamień i przewrócił się, klękając na oba kolana. Blask gasnącego ogniska odbił się krwawo w olbrzymich oczach jelenia, a księciu wydawało się, że dostrzegł w nich radość na widok padającego przed nim na kolana przeciwnika.
Jeleń tymczasem uniósł się na tylnych nogach, podnosząc z ziemi, trzymającego go człowieka. Miał chyba zamiar stratować kopytami wroga, ale Bolko już wstał i nawet zdążył wyszarpnąć sztylet z ciała zwierzęcia. Jeleń zawahał się na ułamek sekundy, a książę wykorzystał to i ponownie wbił nóż w ciało rogacza. Trysnęła ciepła farba na dłoń księcia, ale ten nie wypuścił rękojeści sztyletu z dłoni. Trzymał go chwilę, aż jeleń zachwiał się, ukląkł, a potem zwalił się z cichym beknięciem na lewy bok, na wydeptaną trawę.
Dopiero teraz miał książę czas by przyjrzeć się śmiałemu, pokonanemu przeciwnikowi. Był to piętnastolatek o pięknym porożu i wielkich racicach. Miał wielkość półtorarocznego konia-podjezdzka i leżał z wyciągnięta szyją na ziemi. Bolko dostrzegł spływającą z jego oka łzę i pojął, że zwierzę z żalem oczekuje skonania. Czy jeleń żałował szumiącego boru ze srebrnymi potokami, czy też może łza potoczyła mu się do oka z powodu bezsilności wobec człowieka, którego nie potrafił pokonać?
Nie mógł książę patrzeć bez uczucia wstydu na pokonanego wroga, który wprawdzie ratował się w dzień ucieczką, ale potem powrócił by swojemu przeciwnikowi stawić czoła. Ułożył się na swym legowisku i próbował usnąć. Sen jednak nie nadchodził. Myśl jego ciągle powracała do jelenia, którego ciało spoczywało w pobliżu jego stóp.
Obudziła księcia czyjaś rozmowa i otworzył oczy. Obok stał Piotr Włost z rycerzem Strupiczem i dwoma pachołkami.
— Godna sztuka — usłyszał głos Strupicza. — Jeden raz w łońskim roku widziałem go z daleka. Wyglądał jak książę między jeleniami.
— Jak książę Bolko pośród nas? — zażartował palatyn.
— Ano chyba tak.
Uśmiechnął się książę słysząc te słowa, a potem usiadł na swym posłaniu i przecierając oczy powiedział z uśmiechem:
— A wy skrzeczycie jak wrony nad padliną i spać nie pozwalacie. Ale nie smućcie się z tego powodu, bo miło mi słuchać tego, co powiedział rycerz Strupicz. Zaś dla upamiętnienia dzisiejszego dnia i dzisiejszej mej nocnej przygody z tym księciem lasów nadbobrzańskich, ty Strupiczu kasztel wybudujesz na tym wzgórzu i gród przy kasztelu, który Jelenią Górą nazwiesz. Burgrabią na tym kasztelu i grododzierżcą tu zostaniesz. W herbie swym niech gród ten ma jelenia, takiego jak ten, po wsze czasy..